Tytuł: MBANK - ŻENUJĄCA OBSŁUGA Wiadomość wysłana przez: kredytobiorca209 Sierpnia 20-08-2008, 07:12:31 W lipcu minęły 4 lata, odkąd jestem klientem mBanku (żona nieco krócej), a w międzyczasie postanowiliśmy wziąć kredyt na mieszkanie. Wybór padł na mBank – przystępny i internetowy… „nasz”. Zaczęło się w palcówce mBanku w Szczecinie, gdzie omówiliśmy ogólne założenia kredytu i pobraliśmy dokumenty do wypełnienia przez zakład pracy itp.
- zaświadczenie o zarobkach które nam dano, posiadało rubryki „netto” i „brutto” (niepotrzebne skreślić). Osoba wypełniająca zaświadczenie w zakładzie pracy, wybrała „brutto”. Po dostarczeniu dokumentu do mBanku, okazało się, że nie może być brutto, musi być NETTO (?!...). Po co w takim razie wybór, skoro jest tylko jedna właściwa opcja?! – żenada. Konieczne było nowe zaświadczenie. - następnie – pytano nas czy chcemy koszty uruchomienia wliczyć w kredyt czy nie. Wygodniej nam było nie wliczać, co zostało zaznaczone w dokumentach. Dwa dni po dostarczeniu drugiego zaświadczenia (tego netto) o zarobkach, dzwonią do nas z mBanku i mówią że konieczna jest nasza wizyta w placówce bo nie podpisaliśmy jednego z dokumentów. Jedziemy zatem, a na miejscu okazuje się, że chodzi o dokumenty – wliczyć koszty udzielenia kredytu w kredyt (?!)… a przecież pytano nas wcześniej – nie chcieliśmy nic wliczać w kredyt! – żenada. - nieco później – kolejny telefon – pracowniczka popełniła błąd w dokumentach – dokumenty trzeba sporządzić/podpisać na nowo - jedziemy podpisać drugi raz te same dokumenty – TRZECIA BEZSENSOWNA WIZYTA W MBANKU. Każdy może się pomylić, ale biorąc pod uwagę wcześniejsze podejście do nas, wypadałoby wykazać minimum rzetelności. Do terminu kiedy kredyt musi być uruchomiony zostają nam 2 tygodnie – w mBanku mówią, że spokojnie za tydzień będzie decyzja, podpiszemy umowę i uruchomimy kredyt. Czekamy 9 dni i zaczynamy się niepokoić, czekamy 11 dni i nic - telefon milczy, a czas ucieka. W końcu żona dzwoni i pyta - co się dzieje? – w odpowiedzi słyszy, że: „…sezon urlopowy…”, „korki w Warszawie…”(?!) – trzeba czekać (?!!) . Jesteśmy już (szczególnie żona) poruszeni tą żenującą sytuacją. Dzwonię zatem i bardziej stanowczo domagam się konkretów. Okazuje się, że nagle urlopy w Warszawie się skończyły, a korki znikły i „już” jutro możemy podpisać i uruchomić kredyt. Zjawiamy się zatem (mamy jeszcze 2 dni na uruchomienia kredytu) , czytamy umowę – w umowie zauważam pewną nieścisłość – drugi pracownik mBanku przygląda się wnikliwiej i stwierdza, że jest to błąd, który wymaga sporządzenie nowej umowy (!!!) … nie poddajemy się czytamy dalej - pytamy o niejasne dla nas kwestie – słyszymy od drugiego pracownika mBanku że: „ to ma związek z dalszą częścią umowy i tam dalej jest wyjaśnione, ale nie chce mu się tego szukać „ (!?)… Później słyszymy, że wszystko szybko się poprawi i „już” jutro będzie można podpisać umowę… Dzień jak i całą nerwową przygodę z mBankiem moja żona (wcześniej czująca się doskonale) zakończyła w szpitalu z zagrożeniem ciąży. Całą sytuację oceniam jako wielce żenującą – brak rzetelności, profesjonalizmu i poważnego podejścia do sprawy. W mBanku nie szanowano naszego czasu, naszych nerwów a w konsekwencji – zdrowia naszej rodziny. Całe szczęście, że przezornie mieliśmy inny bank w zanadrzu, w którym wszystko odbyło normalnie, poważnie (mimo okresu urlopowego i korków w Warszawie) i bez kpin. Jeżeli tak wygląda zaangażowanie pracowników mBanku, gdy starają się złowić klienta, to jak musi wyglądać, gdy mają go już w garści? Zona i ja, na szczęście nigdy się tego nie dowiemy. Zdecydowanie odradzam, każdemu komplet przeżyć jakimi uraczył nas mBank. |